2011-10-08

Zombie - opowiadanie drugie

Drugie opowiadanie o końcu świata. W następnym planuje połączyć bohaterów w dość... niespodziewany sposób.

Gdy ją spotkał była w beznadziejnej sytuacji. Zabarykadowała się w jednorodzinnym domku przerobionym na fortecę. Dwupiętrowy budynek miał zabite deskami liczne okna i dwoje drzwi zewnętrznych. Zombie by z pewnością niebawem wyważyły, naciskając swoimi cielskami, gdyby nie Nemezis, który stukając stalową rurką odwrócił ich uwagę od dziewczyny.

Dzika Róża, bo tak tytułowała się kobieta kończyła przesuwać meble w pobliże schodów, które zamierzała zrzucić na chodzące trupy, gdy usłyszała głośne uderzenia metalu o metal. Początkowo strach zmroził jej krew w żyłach i unieruchomił swoimi potężnymi więzami, wpełzając do wnętrza umysłu, niczym wąż. Jednak świadomość wzięła po chwili górę nad przerażeniem, podbiegła do zabitego okna i spojrzała przez szparę pomiędzy deskami. Ujrzała przesadnie umięśnionego mężczyznę z licznymi ranami na odsłoniętych rękach. Na sobie miał flanelową koszulę, bez rękawów, oraz spodnie moro z wieloma kieszeniami. Kobieta stała nieruchomo obserwując jak wielka horda zombie obraca się powoli w stronę jej wybawcy z przerażającym zawozdzeniem. Odgłos ten był dobrą bronią psychologiczną. Mroził krew w żyłach, wdzierał się do najgłębszych zakamarków umysłu, objawiając się później w postaci koszmarów, z których oblani zimnym potem ludzie budzili się z zwierzęcym, wysokim piskiem,.

Nemezis uderzał mocniej i omcniej, aż barierka wyginała siępod kolejnymi ciosami wielkoluda. Dopiero gdy jeden z nieumarłych potworów zbliżył się do niego, metalowa rurka mężczyzny zmieniła cel na głowę umarlaka. Broń wylądowała w zamierzonym miejscu, na prawej skroni, z niemiłym dla uszu przeciętnego człowieka trzaskiem pękającej czaszki. Stał przez chwilę w oczekiwaniu na atak nadchodzącego zombie. Nemezis doskoczył do niego, pociągnął za koszulkę trupa jedną ręką, a drugą wbił metal w tył głowy zombie. Truchtem ruszył wzdłuż barierki, w stronę przeciwną do kryjówki Dzikiej Róży. Podniósł z ziemi wcześniej przygotowane talerze perkusyjne i zaczął grać na nich znany tylko sobie utwór. Zombie podążały za nim jak zaklęte. Jego stado szybko się powiększało. Jedynie zmarli, którzy byli uwięzieni w pułapkach w postaci zamkniętych pokoi czy samochodów zostawali na swoich miejscach. Wyszedł na główną ulicę i wzdłuż niej podążał na zewnątrz miasta, prowadząc za sobą śmiercionośny tłum.

Dzika róża widząc niecodzienną, nawet jak na koniec świata, sytuację wyszła przez okno na dach i stamtąd oglądała zjawisko. Po dłuższej chwili, gdy się już uspokoiła na tyle, by jej ręce przestały się trząść, postanowiła dokończyć przygotowania minivana, którego ukradła spod siedziby firmy kurierskiej. Samochód był już praktycznie gotowy do drogi, już od tygodnia chciała uciec z tego miejsca, jednak szczęście jej nie dopisało. Akurat tej nocy wędrowna chmara żywych trupów otoczyła jej dom. Zdarzało się to średnio raz na tydzień, jednak tym razem swoim głośnym zachowaniem i brakiem ostrożności zwróciła na siebie uwagę. Głośna muzyka ze znalezionego zaledwie dwa dni temu radia zagłuszyła dźwięki, które zdradzały obecność potworów, jednocześnie zwabiając je. Dopiero uderzenia z każdej strony uświadomiły ją w jakim była niebezpieczeństwie. Teraz jednak zombie odeszły za człowiekiem, wrzuciła do samochodu dwie torby, otworzyła wrota garażu i wyjechała na drogę. Dopiero w tej chwili przypomniała sobie, że miała zaplanować gdzie się chce udać. Zatrzymała się na środku skrzyżowania i rozwinęła mapę z jej notatkami.

Postanowiła się zrewanżować za pomoc, przecież nieznany jej mężczyzna pieszo uciekał przed potworami, które miały ją niebawem zjeść. Wytyczyła trasę tak, by spotkać go zaraz przy wyjeździe z miasta, jednocześnie jadąc z dala od głównej drogi. Westchnęła głośno i ruszyła w nieznane, nie wiedząc jakie okropności los dla niej przygotował...

2011-10-06

Zombie - opowiadanie pierwsze, czyli seria o końcu świata

Wiem, że błędnie mi interpretuje dialogi. Wiem, że wygląda to jak lista punktowana i nie zrobię z tym nic w najbliższym czasie, bo nie mam czasu na robienie poprawek. Temat wyjątkowo głupi, bowiem koniec świata, ale jako, że jest trudny, może się ciekawie rozwinąć. Liczyłem na komentarze, ale dopiero później się zorientowałem, że o tym blogu nawet Bóg zapomniał. No nic, łatwiej będzie mi wrzucić Zombie - opowiadanie pierwsze, czyli seria o końcu świata. Tym razem coś krótszego i w sumie... niedokończonego.

Za oknem niewielkiej drewnianej chatki było szaro, a deszcz lecący z ciemnogranatowych chmur nastrajał pesymistycznie. Polanę ogłaszała ponura i złowroga głusza. W mrocznym zaciszu chatki siedział na okrytym skórą, bujanym fotelu młody mężczyzna z książką na kolanach.Nie czytał, wspominał czasy, gdy świat w którym przyszło mu żyć był normalny.

Wszystko zaczęło się nagle. W jakiejś wiosce ludzie zaczęli chorować na „nową mutację grypy”, jak to media określiły, jednak po tym jak pacjenci zaczęli wstawać po śmierci, przez co odizolowano cały szpital, ludzie zorientowali się, że oglądane przez nich wielokrotnie filmy o żywych trupach stały się rzeczywistością. Rząd zareagował momentalnie, przybyło regularne wojsko i wyeliminowało zagrożenie w postaci zombityków. W telewizji podano, że w szpitalu przeprowadzono atak terrorystyczny z użyciem broni biologicznej, jednak szczegóły zostały utajnione na czas śledztwa. Jednak zanim w szpitalu rozętało się piekło, parę zarażonych osób zdążyło uciec z miejsca zdarzenia. Już następnego dnia zgłaszano przypadki morderczego szału, w którym dziwnie wyglądający człowiek atakował swoich domowników. Pomimo iż doniesień było coraz więcej funkcjonariusze nie mogli nic zrobić, paraliżował ich strach przed zombitykami, jednak nie mogli nic powiedzieć, bo podpisali dokumenty zakazujące im wypowiadania się na temat ich pracy. Agencja Bezpieczeństwa do Spraw Wewnętrznych usprawiedliwiała konieczność podpisania tych dokumentów zapewnieniami, że mają one na celu nie wzbudzanie paniki oraz pomóc w zachowaniu kontroli nad zjawiskiem. Liczne ujęcia zombie tłumaczono zafascynowaniem młodzieży, która szuka sensacji fałszując nagrania. Pomimo, że prawie każdy był świadomy prawdy, nikt nie chciał jej dopuścić do myśli oraz bał się tym mówić o chodzących umarłych.
  • A trzeba było mówić – pomyślał – Ludzie by się przygotowali, uzbroili i zjednoczyli. Teraz... Jest jednak na to za późno. Czasu nie cofniemy, więc jedynym wyjściem jakie nam pozostaje to przetrwać.

Dwa dni później już trwała regularna wojna ludzi z zombitykami. Po pięciu dniach już nikt nie łudził się że ludzkość wygra tą walkę. Morale było niskie, żołnierze nie chcieli strzelać do ludzi, szczególnie do zarażonych dzieci. Sprawę pogorszyła, jak się później okazało, fałszywa plotka, że znaleziono antidotum, które pozwala na odmienienie zombityka do jego dawnej formy, o ile ciało nie zostało śmiertelnie uszkodzone. Prezydent Stanów Zjednoczonych Obu Ameryk wydał oficjalne oświadczenie, w którym zdementował plotkę, jednak w psychice żołnierzy pozostały wątpliwości. Obawy żołnierzy odebrały im wolę do walki, zamiast strzelać w głowę by uszkodzić zombie i unieszkodliwić go, zaczęli celować w stawy. Ostatecznie marnowali w ten sposób o wiele więcej amunicji, ponieważ zombie nie czuły bólu, Dopóki ich mięśnie były w stanie poruszać kończynami one kontynuowały polowanie. Myśl, że z każdym poległym człowiekiem pojawiał się nowy przeciwnik wprowadzała ludzi w depresje i uczucie bezsensu.

Sytuacje pogarszały akcje ratunkowe, których celem było ratowanie bliskich. W większości przypadków okazywało się, że ekipa pomocnicza przybywała za późno i zamiast pomóc rodzinie członków grupy okazywało się że trzeba ich zabić.
cdn.

2011-10-04

Koboldzia

Wprawka numer jeden. Miała to być książka, jednak szybko odkryłem, że nie potrafię dobrze pisać. Jest to więc opowiadanie. Nad kolejnym, równie marną, już pracuje. Na końcu zamieściłem też swoje notatki, na podstawie których już niebawem miałem napisać dalszą część, jednak pod ciężarem krytyki zrezygnowałem. Oceniajcie.

Padał deszcz, gdy wszedł do niewielkiej osady koboldów. Stworzenia te zawsze były tępione przez ludzi, który mieli im za złe, że koboldy zbierały leśne dobra, jak grzyby czy żyzną ściółkę, polowały na zwierzęta oraz do czasu do czasu, w środku nocy, w akcie desperacji plądrowały magazyny i spichlerze pobliskich wiosek. Powietrze wypełniał drażniący nozdrza zapach moczu, oraz niezwykle przyjemny zapach pieczonej sarniny.

Człowiek w skórzni, dzierżący starannie wykonaną włócznię oraz drewnianą tarczę z namalowanym rulonem papieru z nogami, symbolem gildii gońców pieszych, wywołał niemałe zamieszanie wśród mieszkańców osady. W niespełna minutę otoczyło go osiem osobników o kocich głowach, uzbrojonych w niebezpiecznie zaostrzone gałęzie o długości około dwóch metrów, które w rękach stworzeń mających niespełna metr wysokości, wyglądały jak piki. Wszyscy mieszkańcy niewielkiej społeczności, a było powyżej setki, oprócz strachu, czuli również niepokój, wiedzieli bowiem, iż coś jest nie tak jak zawsze.

Mianowicie istota rodzaju ludzkiego, która weszła między ich szałasy jakby szła na beztroski spacer po obiedzie, była w pełnym rynsztunku co wskazywało na złowrogie zamiary, jednak była sama. Pomimo, że ludzie byli wyżsi i silniejsi od koboldów, wiedzieli, że zapuszczanie się w pojedynkę tam, gdzie te niskie stworzonka były spotykane w grupach większych niż trzyosobowe, kończyło się w najlepszym przypadku utratą majątku, a w przypadku stawiania oporu, również i życia.

Włócznia, którą do tej pory ludzki mężczyzna trzymał gotową do śmiertelnego pchnięcia, uderzyła zamiast w delikatne, niczym nie zasłonięte ciało niskiego stworzenia, w kamień leżący tuż obok jego nogi. Otaczający człowieka napastnicy odskoczyli odruchowo. Dzielny obrońca wioski, który stał naprzeciwko człowieka niefortunnie pośliznął się jednak na błocie i przewrócił się padając na wznak. Spodziewając się wciąż ataku, traktując poprzednie zachowanie istoty ludzkiej jako zmyłkę, mającą na celu odwrócić jego uwagę, przeturlał się z całej siły w lewo. Cios jednak nie nadszedł.

-Wszystkie istoty żyjące na ziemiach należących do Królowej Ardy Trzeciej, a więc również mieszkańcy tej zacnej wioski, zobowiązani są do wystawienia jednej trzeciej populacji, do pomocy obronie zachodniej granicy włości Jej Wysokości. - Człowiek donośnym głosem recytował zapamiętaną wiadomość – Arda Trzecia w swej mądrości, przedstawicieli waszej rasy wyznaczyła do następujących zadań. Po pierwsze, każda społeczność licząca powyżej sześćdziesięciu mieszkańców, ma wybrać najszybszego i najbardziej wytrzymałego osobnika, by zasilił szeregi gońców pieszych. Po drugie, jako, że koboldy znane są ze swojej orientacji w przestrzeni, każde ich zbiorowisko wyznacza po dwóch przewodników. - Mówca odkaszlnął, jego ton i styl wypowiedzi stał się mniej podniosły – W skrócie, by nie tracić czasu, musicie znaleźć jeszcze trzech złodziejów, z każdej specjalizacji to jest kieszonkostwa, skradania i otwierania zamków Wychodzi więc po jednym na specjalizacje. Oraz pięciu łotrzyków znających się na poruszaniu w tunelach. Jeśli ktoś czuje się jeszcze w obowiązku, może dołączyć jako ochotnik.

Przez chwilę zebrany tłum patrzył na człowieka niezwykle wrogo, jednak gdy już miał się całą masą rzucić na posłańca, powstało poruszenie na jego tyłach. Człowiek widział jak koboldy rozsuwają się i robią miejsce padając przed postacią w zszarzałej, niegdyś z pewnością jednak śnieżnobiałej, szacie.

  • Witaj sługo Ardy Trzeciej, Walersie Fold. Co się dzieje na włościach Twej Pani?

  • Witaj Wielka Matko – Człowiek ukłonił się z szacunkiem – Ma Pani jak wiesz prowadzi wojnę, którą rozpoczął zdradziecki Cyror. Niestety mniej oświeceni członkowie Twojej rasy aktywnie wspierają karły w walce z nami.

  • Odpowiadam jedynie za poczynania istot mieszkających tutaj. Nie mogę sprostać Twoim wymaganiom człowieku, jednak by przysiędze stała się zadość, czwarta część naszej wioski zgłosi się w stolicy wraz z kolejną pełnią księżyca. Jako dowód naszej wierności mój pierworodny wyruszy z Tobą. Jestem zmuszona jednak prosić Cię, byś raczył poczekać przed osadą, nie w jej środku.

Człowiek skłonił się ponownie i bez słowa skierował się w kierunku z którego przyszedł. Czekał tam na niego biały, nieprzeciętnych rozmiarów pies posilający się świeżo upolowanym królikiem. Na jego widok podniósł głowę i szczeknął radośnie. Żołnierz odpiął przywiązany do obroży plecak, głaszcząc psa po głowie, po czym przytroczył do pojemnika włócznie i tarczę. Następnie wyjął z niego bułkę. Skubał ją wolno przysłuchując się chaotycznej, jego zdaniem, melodii pożegnalnej. Pieśni trwały długo, po czym ucichły niespodziewanie. Znudzony człowiek zaczął strugać konika z drewna. Kobold opuścił wioskę dopiero wieczorem, jednak nie przypominał jego braci. Był wysoki i nieco otyły jak na jego rasę, jego futro zaś, było ciemnogranatowe, a nie czarne lub szare. W zadużej, dziecięcej koszulce wyglądał zabawnie. Za przepaską biodrową z niegarbowanej skóry, miał dwa długie sztylety. Pierworodny syn Wielkiej Matki przedstawił się jako Narach z Wolnej Powierzchni, po czym nie zwracając uwagi na człeka ruszył ścieżką. Człowiek założył plecak, o który do tej pory był oparty i bez słowa ruszył za nim.


Szli żwawym marszem. Zachmurzone niebo zsyłało deszcz, który padał bez przerwy przez cztery dni. W tym czasie kobold nieprzygotowany do tak długiej podróży mókł żałośnie. Nie przywykł do tak długich podróży, polowania nie trwały dłużej niż trzy doby. Od zimnego deszczu dostał kataru. Człowiek był przygotowany, miał skórzany, garbowany płaszcz przeciwdeszczowy, po którym zimne krople deszczu spływały swobodnie. Dwa kolejne dni były pogodne.

Siódmego dnia oboje byli niespokojni, czuli się wykończeni po całej nocy pieszej podróży. Postanowili o świcie rozbić obóz, gdyż drapieżniki nie polowały w biały dzień. Drewno było wciąż mokre, więc Narach zdążył zbudować prowizoryczny szałas, przypominający namiot, zanim Walers rozpalił ognisko. Tym razem byli tak zmęczeni, że postanowili nie wystawiać warty, oboje ledwo położyli się na ziemi i zasnęli głębokim snem. O tym, że to był błąd jeszcze nie wiedzieli, nie mogli wiedzieć że od wczoraj ktoś podążał ich śladami, pomimo iż pies wielokrotnie szczekał w stronę krzaków.

Pierwszy obudził się Narach, wciąż był zmęczony, jednak jego niezwykle czułe koboldzie uszy wychwyciły dźwięk. Początkowo myślał, że to jakieś dzikie zwierze. Jednak gdy zobaczył ukradkiem, że ogień wciąż się pali, zorientował się, że nie słyszy psa. Podświadomie wiedział się, że znaleźli się w niebezpieczeństwie. Zbudził towarzysza mocnym szturchnięciem w żebra. Walers momentalnie domyślił się o co chodzi, wyszarpał włócznie przyczepioną do plecaka, który wykorzystywał jako poduszkę w czasie snu, oraz nieco bardziej opanowanym ruchem odpiął tarczę. Wyskoczył żwawo z szałasu i to co zobaczył zmroziło w krew w jego żyłach. Jego wierny pies leżał rozpłatany od pyska, po sam ogon. Wiedział, że w ten sposób zdejmuje się skórę, jego wuj był wprawnym myśliwym i jak Walers był jeszcze podrostkiem, często zabierał go na polowania. Chwilowy szok spowodowany stratą wiernego towarzysza w tak bestialski sposób uśpił czujność gońca jedynie na niespełna dziesięć sekund, jednak czająca się za ścianą szałasu postać była gotowa do ataku. Skoczyła od tyłu w stronę bezbronnego Walersa i wykorzystując siłę wybicia, oraz ciężar ciała, wbiła drewniany kołek w plecy dzielnego gońca. Narach wiedział, że będzie następny, więc instynktownie postawnoił wykorzystać przewagę, jaką dawał mu fakt, iż napastnik jest pochłonięty jego przyjacielem. Rzucił jeden z dobytych z wprawą sztyletów celując w plecy napastnika. Szczęście całkowicie go dziś nie opuściło, lecąca broń wbiła się nie w plecy, a w potylice wroga. Ciało porażone przeszywającym zimnem metalu przebijającego się przez tylną część czaszki wygięło się do tyłu w nienaturalny łuk.

Kobold ostrożnie rozglądał się, wciąż bojąc się wyjść z bezpiecznego jego zdaniem szałasu. Czuł jak w jego uszach i skroniach tętni rytmicznie krew. Dopiero po dłuższej chwili, która wydawała się mu wiecznością. Jego nastawione uszy nie odbierały żadnych niepokojących sygnałów. Oczy również. Wciąż czując niezwykły przypływ energii, spowodowany zapewne ekstremalnym stężeniem adrenaliny, odważył się opuścić bezpieczną kryjówkę. Walers oddychał płytko, z trudem łapiąc powietrze. Narach wyskoczył z szałasu w locie obracając się. Pomimo, że nie dostrzegł nikogo, wykonał zwód. Wiedząc, że ktoś zza drzew może w tej chwili do niego celować, wykonał fikołka do przodu znowu chowając się w szałasie. Dopiero po tych skomplikowanych manewrach zdecydował się się odzyskać swoją broń. Wyszarpnął ją energicznie z głowy, z której wydobywał się płyn około mózgowy. Ohydna maź pokrywała całe ostrze, wytarł je o ubrania nieboszczyka. W miejscu gdzie leżał Walers pojawiła się wielka plama krwi, wymieszanej z substancją o dziwnej konsystencji. Kobold wciąż rozglądając się nerwowo i bacznie nasłuchując zbliżył się do towarzysza podróży.

  • To kręgosłup. Nie mogę ruszać nogami, nie czuje ich. – Ranny goniec z trudem wyciągnął niewielką tubę ukrytą pod skórznią, w jego głosie słychać było panikę – Dobij mnie i dostarcz te pisma do stolicy natychmiast. - Krew pojawiła się w kąciku jego ust. - W plecaku znajdziesz sakwę ze złotem, zapasy jedzenia i wody oraz mój dziennik. No już, zabij mnie, bo to cholernie boli.

Kobold niespodziewanie, wbił oba sztylety w oczy człowieka i przekręcił je. Wiedział, że to najszybszy sposób na zabicie ofiary w możliwie najmniej bolesny sposób, pamiętał jak jego ojciec zabił jego wuja po tym, jak wściekła locha rozharatała mu cały bok. Podejrzewał, że wciąż nie jest bezpieczny, dlatego pośpiesznie wytarł ostrza swoich sztyletów i zatknął je do pochw w jego przepasce biodrowej, zabrał tubę i pobiegł do namiotu. Wyrzucił książki oraz większość innego, zbędnego jego zdaniem bagażu z plecaka, zostawiając tam jedynie żywność i złoto. Tubę zapakował do worka z dwoma sznurkami, służącymi za szelki, bo tak wyglądał owy plecak. Ściągnął koszulkę i założył szelki plecaka, po czym wyskoczył z schronienia. Wciąż miał wrażenie, że w pobliżu czai się jeszcze jeden napastnik. Plecak był niewygodny, postanowił przy najbliższej okazji skrócić sznury. Podbiegł do ciała, pochwycił szybko włócznie oraz tarcze. Następnie jak najszybciej starał się dobiec do lasu, jednak szybko zorientował się, iż wyposażenie człowieka jest dla niego zbyt ciężkie i nieporęczne, dlatego też wypuścił z rąk drewnianą tarczę i włócznie. Ledwo dobiegł do lasu, już był zły na siebie. Plecak był nie tylko niewygodny, ale był tak nieporęczny, że uniemożliwiał mu szybki bieg. Nie przerywając ucieczki, zdjął plecak, otworzył go energicznie, chwycił tubę i upuścił ciążący worek. Teraz dopiero mógł biec z pełną prędkością. Biegł, nie obracając się za siebie przez całe cztery godziny. Nagle poczuł, że adrenalina przestała działać i bez ostrzeżenia runął na ziemię, odruchowo robiąc fikołka. Leżał na plecach, próbując jak najszybciej uspokoić swój oddech. Słuchał uważnie, jednak oprócz siebie i wiatru nie słyszał nic.

Nie zauważył kiedy zasną. Śniło mu się, że jest koboldziątkiem, które bawi się wraz z rówieśnikami w leśnego berka. Beztroską zabawę jednak przerwał ryk niedźwiedzia. Dopiero wtedy sobie przypomniał, że wydarzenia o których śnił już się wydarzyły. To był czas jego inicjacji, wieloletniej tradycji, gdy kobold miał przynieść społeczności coś wartościowego, coś czego potrzebowała lub coś, co pozwoliłoby podnieść komfort życia. Inaczej sobie to wyobrażał, miała być to wielka podróż w nieznane, tymczasem jego życiowe wydarzenie odbyło się zaledwie trzy kilometry od domu. Ryk brunatnego niedźwiedzia wywołał panikę i pewnie, strachliwy wówczas, Narach dołączył by do innych dzieciaków, gdyby nie nieuwaga najmłodszego z uczestników zabawy. Najmniejszy kobold próbował wspiąć się na drzewo, i prawdopodobnie udałoby mu się tam przeczekać niebezpieczną sytuacje, jednak spadł wraz z gałęzią, która najzwyczajniej w świecie nie wytrzymała jego ciężaru. Zanim dotarł na ziemię, ściągnął za sobą parę kolejnych konarów uderzając w nie z siłą swojego ciężaru. Jego obrażenia były bardzo rozległe, jednak Narach nie mógł o tym wiedzieć. Przebiegł tuż przed groźnym zwierzęciem, skupiając na sobie jego uwagę. Wiedział, że nie będzie w stanie długo uciekać, ponieważ był zmęczony wcześniejszą zabawą. Jego umysł szukał rozpaczliwie wyjścia z opresji. Nagle przypomniał sobie o kłodzie, którą zwalili nad głęboką szczeliną, którą wyżłobiła przez wieki rzeka. „To moja jedyna szansa” pomyślał, wiedząc, że plan jest bardzo ryzykowny. Gdy dotarł na miejsce, brunatny potwór już go doganiał. Szybko przebiegł przez kłodę i z całych sił spróbował ją zepchnąć. Niestety, kłoda nawet nie drgnęła. Narach wiedząc, że nie ma czasu na mocowanie postanowił staranować goniące go cielsko. Niedźwiedź zachęcony faktem, iż drzewo okazało się stabilne, skoczył na kłodę i wtedy rozległ się głośny trzask. Kłoda złamała się w pół i spadła wraz z nim. Kobold który już wskoczył na zwalone drzewo momentalnie wybił się ponownie odskakując w tył. Spadając niedźwiedź przerażająco ryczał, ryk ten nawiedza Naracha w najgorszych koszmarach. Po tym wydarzeniu długo jeszcze patrzył w dól, na morderczą rzekę, jakby bojąc się, że przed chwilą goniący go potwór może z niej nagle wyskoczyć i zaatakować ponownie.


Obudził się wypoczęty. Ledwo widoczne, bo zasłaniane przez korony rozłożystych drzew, słońce chyliło się ku zachodowi. Próbował podnieść się z ziemi, jednak okropny ból mięśni, nieprzygotowanych do tak nagłego i intensywnego wysiłku jaki przeżył dzisiejszego ranka, skutecznie mu to utrudniał. Zmuszając się do nadludzkiego wręcz wysiłku, udało mu się w końcu wstać. Wtem odkrył, że znajduje się w całkiem innym miejscu. Rozglądając się nerwowo odkrył, że znajduje się w całkiem innym miejscu. Był w prowizorycznym obozie. Odruchowo spróbował wyciągnąć broń, jednak nie odnalazł zimnych rękojeści sztyletów.

-Zabrałam je, byś mnie nie zaatakował podczas pierwszego szoku. - Narachowi udało się zlokalizować źródło głosu, chociaż go nie widział, ponieważ znajdowało się za rozpiętą na dwóch kijach skórą. Znał ten głos bardzo dobrze, należał do Jego najmłodszej, choć od niego o rok starszej siostry, Siliy. - Matka miała złe przeczucia odnośnie Twojej wyprawy z człowiekiem. Później zemdlała i miała widzenie. Pierwsze co zrobiła po odzyskaniu zmysłów to wysłanie mnie za Tobą.

-Ale gdzie my właściwie jesteśmy? I gdzie jest pojemnik na zwoje? - Zapytał Narach podchodząc do parawanu ze skóry, jednak gdy tylko się do niego zbliżył, koboldzica syknęła głośno. Od razu poznał ten rodzaj syknięc. Według tradycji samce koboldów nie mogły oglądać samic w pewne dni, gdyż jak mówili starsi, to oglądanie ich wtedy obraża ich godność. Siostra wytłumaczyła mu na czym to polega, więc usiadł tyłem do parawanu i czekał, aż ta pozwoli mu się zbliżyć.

  • Noc spędzimy tutaj, -powiedziała Silly- jutro koło południa będziemy już poza Koboldzią Doliną. Zanim słońce znowu zniknie, dotrzemy do pierwszej wioski. Na granicy prawdopodobnie spotkamy ludzi, więc musimy iść ścieżką, by nie byli zaskoczeni. Przy Wysokich ludziach nie wolno Ci wykonywać gwałtownych ruchów, są bardzo nerwowi. Rozumiesz?

  • Być spokojnym, rozumiem. Pytałem też...

  • Pamiętam o co pytałeś – W miłym głosie siostry, Narach wyczuł nutkę rozdrażnienia. – Poza Koboldzią Doliną, którą Wysocy nazywają też Rezerwatem, musimy chodzić w odzieniu. - Mówiąc to Silly przerzuciła lniany worek z otworami na głowę i ręce. To niewybredne ubranie było dostosowane do wysokości Narracha, jakby był obcięty specjalnie dla niego. W worku zmieściłby się z pewnością jeszcze jeden kobold, tak był szeroki. - Traktuj to jak prezent ode mnie. Kontynuujmy, z człowiekami rozmawiam ja, jestem starsza i bardziej doświadczona. Jeśli wydaje polecenie, masz je wykonać, bez względu jak głupie czy kapryśne będzie Ci się wydawać. Teraz druga sprawa o którą pytałeś, pojemnik na zwoje człowieka. Przyda się, ma znak gildii. W połączeniu z tarczą pomoże zdobyć nam nieco zaufania. W środku jest parę wiadomości, ale są zapieczętowane, a pieczęci lepiej na razie nie zrywać. -Zrobiła krótką przerwę – A teraz chodź tutaj, bierzesz pierwszą wartę, ale jeszcze zanim zasnę, nazbieraj jeszcze drzewa, chcemy palić całą noc.

Narach niepewnie podszedł do siostry, leżała pod skórami, przy ognisku. Mimowolnie uśmiechnął się, Siliy wyglądała niezwykle uroczo, według koboldzich standardów, gdy zasypiała. Posłusznie zebrał drewno, po czym zajął się polerowaniem jego sztyletów, które leżały na kamieniu. Siliy podobnie do Walersa, postanowiła użyć plecaka jako poduszki. Objęła go, jakby ktoś jej chciał go ukraść. Zajmowanie się bronią działało na Naracha odstresowywująco, a ciepło ogniska relaksowało. Oba sztylety były zabrudzone zaschłą krwią, co go zdziwiło, gdyż nie pamiętał by używał obu. Starał się zachować jak największą ciszę, od czasu do czasu, przechadzając się wokół obozu. Czas płynął wolno, zdawał się dłużyć w nieskończoność. Bał się, zdawało mu się, że w oddali coś chodzi. Umysł płatał figle, a wyobraźnia je pobudzała. Przez moment był pewien, że w oddali widzi parę świecących na czerwono oczu, jednak gdy spanikowany podbiegł do śpiącej królewny, jak nazywał współobozowiczkę w myślach, oczy zniknęły. Po tym wydarzeniu nie mógł się uspokoić. Gdy usłyszał w oddali sowę ciarki go przeszły.

Gdy w końcu Siliy obudziła się kobold był niezwykle szczęśliwy. Większa część nocy była już za nimi. Koboldzica przeciągnęła się leniwie i zakręciła parę młynków dłońmi. Wstała i poszła w kierunku niewielkiego strumyka, jednak Narach o tym źródle wody nie mógł wiedzieć. Zabroniła mu iść za sobą, po chwili jej sylwetka zniknęła w bezdennej ciemności. Wyczekiwał, niecierpliwił się. Gdy Silly wróciła, kazała mu się wykąpać, wskazując miejsce skąd przyszła, i położyć spać, jednak nie pozwoliła mu korzystać z swojego leża, co bardzo zdenerwowało kobolda. Koboldzica była o wiele spokojniesza od swojego brata, w czasie swojej warty oddalała się co jakiś czas od ogniska. Przez noc udało się jej upolować lisa, który zaciekawiony dwoma stworzonkami przy ognisku podszedł zbyt blisko. Siliy oskórowała zdobycz zręcznie, jedną część upiekła nad ogniskiem, drugą nabijała na kije.

Gdy pierwsze promienie wychyliły się ponad horyzont koboldzica obudziła brata. Zjedli razem sporą część upieczonego mięsa, a to czego nie zdołali zawinęli w szmatę i włożyli do plecaka. Gdy wyszli na ścieżkę, zakopali większość pakunków pod drzewem, a na jego gałąź Siliy wbiła głowę lisa, w taki sposób, by ta spoglądała na miejsce gdzie kopali. Narach nie znał tego sygnału, jednak nie chciał zdradzić swojej niekompetencji przed siostrą.


Gdy doszli do skraju Doliny Koboldów z zaskoczeniem spostrzegli, że nie ma wartowników. Zawsze stały przynajmniej trzy osoby przy bramie, tego dnia zaś nie było nikogo. Zdziwiło to dwójkę koboldzich wędrowców do tego stopnia, że postanowili przeszukać okolicę w poszukiwaniu zaginionych strażników. Po niedługim czasie odnaleźli zguby, ich serca napełniła trwoga, gdyż ciała ludzi były zmasakrowane. Dzielni podróżnicy stanęli przed niełatwym dylematem, zawrócić czy kontynuować podróż. Narada nie trwała długo, oboje postanowili ruszyć dalej.

Gdy dotarli do bram wioski było już ciemno. Koło masywnych, drewnianych wrót zwisał niepozorny sznureczek, który na górze najprawdopodobniej połączony był z dzwonkiem, jednak tego koboldy mogły się tylko domyślać. Niestety, Narach i Siliy byli zbyt niscy by dosięgnąć sznurka, a nie chcieli zostać przed bramą za żadne skarby, gdyż obawiali się, że to co dopadło ludzi może dopaść i ich. Kobold przykucnął pod sznurkiem, a jego siostra weszła na jego ramiona, jednak wciąż nie dosięgała zwisającej liny. Narachowi powoli udało się stanąć, jednak po chwili zwalił się na nogi pod ciężarem wybicia koboldzicy. Siliy chwilę trzymała linę zwisając z wysokości, jednak po chwili jej nieprzyzwyczajone do wysiłku ręce szybko wypuściły konopny sznur.

-Kto tam? - Rozległ się głos z góry

-Przybywamy z rozkazu Walersa Folka, mamy ważne listy do przekazania gildii kupieckiej. - Odpowiedział skrzeczący nieco głos z dołu. - Pośpieszcie się, bo mamy kłopoty, ktoś bardzo zły może podążać naszym śladem.

-Wchodźcie wędrowcy. - Drzwi we wrotach uchyliły się, a człowiek, który się w nich pojawił miał minę, jakby zobaczył ducha. - KOBOLDY! - Wydarł się tak, że z Narach był pewien, iż słyszy go całe miasto. - Do broni!

-My przybywamy w pokoju! Jest nas tylko dwójka, ale mamy bardzo złe wieści. - Siliy wyciągnęła przed siebie tubę ze znakiem – Chcemy się widzieć z burmistrzem, mamy ważne wiadomości!




--- najbliższa część ---



--- SPOILER ---

Kobold spotyka nagą kobietę o niebieskiej skórze, która wygląda na słabą, bądź chorą. Dopiero po chwili spostrzega, ze jest chroniona przez bestię, niedzwiedziołaka i jaszczuroczłeka. Zaczyna uciekać, Ci go łapią, wiążą i rzucają niedaleko. Zanurzają kobietę w wodzie, ta staje się zielona. W zamian za życie, kobold musi złożyć przysięgę, że zaniesie kwiat do Księżniczki Vlotry, dbając o niego itd.


--- POSTACIE ---

Narach Babin – kobold, główny bohater. Na początku zły, złośliwy i bezwględny, jednak pod wpływem siostry będzie się zmieniał w istotę szanującą życie ponad wszystko.

Siliy Babin – siostra Naracha, o rok starsza. Uciekła za bratem, sprzeciwiając się klanowi. Dobiła dopplera, o czym mówi mu na wozie w czasie jazdy z karawaną. W trakcie ataku na karawane ujawnia przed bratem swoje zdolności magiczne i tworzy portal do osady w Dolinie Koboldów. Na miejscu odkrywają, że obóz szykuje się do obrony przed najazdem ludzi, gdyż w rozkazach, które dostarczyli był między innymi rozkaz ataku na osadę.


Walers Folk – umierający na początku przygody goniec pieszy, przenosił rozkazy. W stolicy od jego przybranej córki Amelii, Narach dowiaduje się, że Walers miał za zadanie przekazać rozkazy w tubie tylko w przypadku, gdy Koboldy odmówią współpracy. Gdy jednak pomogą, miał wraz z odziałem koboldów dostać się za pomocą sieci pradawnych tuneli na tyły wroga i tam zabić przywódce nadciągającej hordy nieumarłych, który nazywa się Olijasz


Naja – Półbogini życia, była zwykłą kobietą, jednak oddała się w pełni naturze. Przypłaciła swój dar uzależnieniem od wody i faktem, że jej humor wpływa bezpośrednio na przyrodę. Jej dar jest jednocześnie przekleństwem, gdyż gdy pomyśli, że coś musi żyć, to ożywa, a gdy nawet w złości pomyśli, że ktoś musi umrzeć, umiera.

Marach – Człowiek z głową i szyją niedźwiedzia. Jest niezwykle silny i nawet po trzech dniach ciągłego biegu nie czuje zmęczenia. Pomaga Naji w jej codziennych spawach, dla nowopoznanych jest niezwykle szorstki, jednak wraz z zawiązaniem znajomości okazuje miękkie serce.

Perach – Podstępny i gadzi jaszczuroczłek. Wyklęty przez swój klan, ponieważ sprzeciwił się ojcu i stanął w obronie Naji. W przyszłości zdradzi ją przez przypadek. Pomimo, że Ona nie będzie mu miała za złe zdrady, jednak Parach będzie sądził, że jest to spowodowane jej dobrem, nie jej prawdziwą oceną.


//Liczne poprawki, głównie literówki, powtórzenia wyrazów wychwycił Cesarz, za co mu bardzo dziękuje.